piątek, 14 sierpnia 2009

Powrót do cywilizacji.

Cała środa upłynęła nam na oczekiwaniu na przejazd do Bangkoku. Zamieniliśmy się wreszcie w rdzennych mieszkańców Afryki, którzy znani są z wytrwałości w czekaniu i o 14 usiedliśmy na brzegu, aby poczekać, aż nasza łódź będzie gotowa. Tym razem nam się poszczęściło i po 30 minutach byliśmy już w łodzi. Ten szybki przejazd nas nie zdziwił, bo wierzyliśmy, że tym razem jesteśmy w rękach naprawdę dobrej firmy przewozowej. Dojechawszy do przystani zamieniliśmy się w trzy kamienie i czekaliśmy na samochód, który miał nas dowieźć na dworzec autobusowy w Krabi. Czekaliśmy i czekaliśmy, minęło pół godziny, minęła godzina, ale samochodu nigdzie nie było widać. Wyobraźcie sobie te męczące czekanie, gdy nie tyle zabójcza temperatura jest problemem, ale powietrze, które nie daje dużej ilości tlenu. No i w dodatku, z tego co pisze na naszym bilecie, autobus z oddalonego o 30 minut drogi Krabi, odjeżdża za 20 minut. W końcu widzimy wolno zbliżającego się busa, z którego powoli wyskakuje kierowca, który pomaga nam załadować nasze walizki. Ruszamy…jest dobrze, może zdążymy. Na przednim siedzeniu pasażera siedzi mozlemka, która prowadzi dyskusje z kierowcą. Zauważamy, że na skrzyżowaniu skręcamy w odwrotnym kierunku niż powinniśmy. Jedziemy parę kilometrów, gdy w końcu się zatrzymujemy i okazuje się, że kierowca tylko podwoził swoją żonę. Sanuk, jak to tutaj mówią. Ważne żeby zachować spokój. Zawracamy i kierujemy się w stronę miasta. Jestem potwornie głodny, więc już zaczynam sobie wyobrażać jakieś KFC, albo przynajmniej Dunkin Donuts, a tu się okazuje, że skręcamy na jakąś drogę pozbawioną asfaltu, obok której ktoś postawił chatę, w której wywieszone są tablice z nazwami miast i godzinami odjazdu. Na dodatek zapach jest iście nieziemski. Tutto perfectto. W końcu okazuje się, że godzina na naszym bilecie była niedokładna i odjazd jest dopiero o 5 30. Wszyscy wiemy, że 5 30 to tak naprawdę 6, więc wrzucamy na luz i podziwiamy to miejsce, z którego odjeżdża ten autobus dla V.I.P.’ów. Na dodatek autobus przyjeżdża cały zapełniony ludźmi z phi phi, więc dochodzimy wreszcie do wniosku, że wybraliśmy słabą firmę przewozową. Gdy dostałem się do środka, uświadomiłem sobie, że zostało jedno wolne miejsce, więc bezmyślnie je zająłem. Okazało się, że mój towarzysz podróży to tłusty Amerykanin, więc całą noc spędziłem na utrzymywaniu się na swoim siedzeniu, z którego byłem nieustannie wypychany. Autobus wysadził nas na Khao San Road, ale co było dalej to już w następnym poście. Zapraszam do zdjęć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz