sobota, 18 lipca 2009

Bangkoska włóczęga.

Wow. Dużo się działo. Zaczęło się od rzeki. Wycieczki, wycieczki, wycieczki, a my nie chcemy wycieczki, my chcemy tylko przepłynąć na drugą stronę. Ale, tym razem nie ma, że to kosztuje więcej, nie ma innych usług, jest tylko wycieczka. No to my, hop do rikszy, i hop jesteśmy na innej przystani, która wygląda tak samo, ale już świadczy usługi wodnego expresu. No to my hop i jesteśmy na drugiej stronie. Niestety okazuje się, że według obsługi to nie ta strona rzeki... i tu zaczynają się problemy. Potrzebowaliśmy dwóch tłumaczy i słabo mówiącą Tajkę, żeby ustalić, że to czego szukamy, czyli muzeum barki królewskiej, znajduje się jednak po tej stronie i potrzebujemy taksówki. Ha! ale teraz znajdź tu taksówkę w tym smrodzie-zamiast-tlenu. No minęło 10 minut i hop, jesteśmy w muzeum. Tu tata, znów próbował pobić rekord świata w ilości zdjęć w jednym miejscu, ale chyba mu się nie udało. Po muzeum zabraliśmy wodną taksówkę na naszą stronę rzeki i pojechaliśmy do dzielnicy rządowej. Był tam ogromny zamknięty park, w którym lansił się król, parę ministerstw, sale tronowe i parlament. Podsumowując całą tą dzielnice w jednym zdaniu, więcej chodzenia niż oglądania. Następnie riksza na stację kolei nadziemnej i hop do parku Lumphini, który bardzo dobrze naśladuje Central Park w NY. Dwie godziny chodzenia i hop do ścisłego centrum, czyli Sukhumvit Road. Ta ulica trochę nas zawiodła, bo okazało się, że to bardziej bazar, niż ekskluzywne sklepy i restauracje. Pojechaliśmy, więc metrem do dworzec główny, popytaliśmy i jutro prawdopodobnie jedziemy do Ayuthaya. Jesteśmy trochę zmęczeni, więc kończę. Zapraszam do albumu One day in Bangkok. Miko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz